Autor: Sarah Quigley
Tytuł: "Dyrygent"
Tytuł oryginału: "The Conductor"
Wydawnictwo: Marginesy
Rok wydania: 2014
Liczba stron: 379
Kiedy muzyka przejmuje władzę nad całym Twoim życiem... możesz stać się albo geniuszem, albo szaleńcem.
Rosja, Leningrad. Wiosna 1941 roku. Trwa II wojna światowa. Na razie Niemcy i Rosjanie nie walczą ze sobą, ale wkrótce sytuacja ulegnie zmianie. A wtedy mieszkańcy miasta znajdą się w pułapce.
Karl Iljicz Eliasberg jest dyrygentem "podrzędnej" Orkiestry Radiowej. Nie może się ona równać z orkiestrą Filharmonii Leningradzkiej prowadzoną przez Jewgienija Mrawińskiego. To ci drudzy współpracują z samym genialnym Dmitrijem Szostakowiczem i mogą wykonywać jego utwory. Jednak dzięki wojnie Eliasberg i jego muzycy otrzymają niezwykłą szansę. Bo kiedy dochodzi do oblężenia Leningradu, odmawiający ewakuacji Szostakowicz komponuje swoją niezwykłą VII Symfonię. I to właśnie Orkiestra Radiowa będzie mogła wykonać ją na żywo przed mieszkańcami miasta oraz wieloma słuchaczami zza granicy - koncert ma być bowiem transmitowany przez radio. Nie będzie to jednak takie proste. Jak myśleć o muzyce, kiedy człowiek przymiera głodem, gdy umierają bliscy, znani ludzie, a niemieckie wojska są coraz bliżej? A może w takich momentach to właśnie muzyka jest jednym z czynników, mogących podtrzymać na duchu zrozpaczonych mieszkańców Leningradu i dać im nowe siły?
"Dyrygent" to opowieść o Dmitriju Szostakowiczu oraz o tym, jak powstawała jego VII Symfonia. Ale przede wszystkim - przynajmniej dla mnie - jest to historia Karla Iljicza Eliasberga, zakompleksionego kompozytora, który chociaż raz w życiu mógł pokazać, na co go stać. Szkoda, że później współcześni o nim zapomnieli.
Na samym wstępie autorka zaznacza, że mimo iż powieść jest oparta na wydarzeniach autentycznych, większość bohaterów książki i jej fabuła to fikcja literacka. Sarah Quigley przyznaje, że w przypadku kilku osób - jeżeli zachowało się na ich temat niewiele informacji - ich charaktery i przeżycia są wyłącznie jej wymysłem. Trzeba też pamiętać, że interpretacje VII Symfonii mogą być różne, a na potrzeby powieści pisarka wybrała tylko jedną z nich. Mimo wszystko... Nawet, jeśli Sarah Quigley zbytnio upiększyła okoliczności powstania tego utworu oraz obdarzyła postaci historyczne niepasującym do ich rzeczywistych cech charakterem, trzeba przyznać że tą powieścią oddaje im wszystkim hołd. Nie jest to przecież historia o tych, którzy wydawali rozkazy. To opowieść o ludziach - bardzo różnych, trzeba przyznać - którym przyszło żyć w ciężkich czasach. Oraz o tym, jak muzyka potrafi zmienić życie człowieka.
Zakompleksiony, niepewny siebie Karl Iljicz Eliasberg, który jednak podejmuje się wręcz niemożliwego zadania dyrygowania orkiestrą skrajnie wycieńczonych muzyków w oblężonym mieście. Piękna tancerka baletu Nina Bronnikowa, która po jednym z bombardowań już nigdy nie będzie mogła tańczyć. Genialny Dmitrij Szostakowicz, komponujący nawet wtedy, kiedy reszta jego rodziny ukrywa się w piwnicy podczas nalotów. Mała, ambitna, początkująca wiolonczelistka Sonia, rozdzielona z rodziną. Ta powieść ma wielu bohaterów, których losy są fascynujące. Ale wiecie, co zaintrygowało mnie najbardziej - oprócz historii Eliasberga, któremu szczerze współczułam? To, jak Sarah Quigley opisała sam proces powstawania VII Symfonii. Szostakowicz słyszał muzykę we wszystkim - rozmowach sąsiadów, huku spadających bomb, krokach maszerujących żołnierzy... i ta muzyka domagała się natychmiastowego utrwalenia. Musiała być zapisana już, teraz, inaczej znikała, rozpływała się i była nie do uchwycenia. Przez to kompozytor zaniedbywał swoją rodzinę, przed którą często zamykał się w osobnym pokoju, żeby móc pracować. Wtedy wszystko było na głowie jego żony. A nie brakowało jej zmartwień w tych trudnych czasach, z dwójką małych dzieci. Mimo wszystko trwała przy nim. Rozumiała, że muzyka wymaga poświęceń.
Wybrałam tę książkę ze względu na tematykę. Połączenie historii i muzyki to coś, co z pewnych osobistych względów bardzo mi ostatnio odpowiada. Dodatkowo okazało się, że Sarah Quigley urzekła mnie swoim stylem pisania. I chociaż trzeba pamiętać, że w rzeczywistości opisani ludzie mogli mieć zupełnie inne charaktery, a powstawanie VII Symfonii mogło wyglądać zupełnie inaczej, zdecydowanie warto przeczytać "Dyrygenta". Sama książka kończy się w odpowiednim momencie. Nie jest to chwila tuż po koncercie z oblężonego miasta, chwila triumfu Eliasberga czy radości Szostakowicza. To scena tuż przed rozpoczęciem koncertu, mistrzowsko opisana. Aż czuje się te emocje. I o to właśnie chodzi.
Moja ocena: 5/6
***
Słuchałam VII Symfonii podczas pisania tej recenzji. Nie mogę uwierzyć, jak grupa wycieńczonych muzyków, ledwo trzymających się na nogach, była w stanie wykonać ten utwór z odpowiednią siłą i determinacją. Zwłaszcza sam finał. A jednak... Niesamowite.
_______________
Źródła zdjęć:
1. http://lubimyczytac.pl/ksiazka/235865/dyrygent
2. http://splitshire.com/wp-content/uploads/2014/06/SplitShire_IMG_7630.jpg