1/29/2019 08:25:00 PM

Martin Widmark, Emilia Dziubak "Dom, który się przebudził"

Martin Widmark, Emilia Dziubak "Dom, który się przebudził"

Autorzy: Martin Widmark, Emilia Dziubak
Tytuł: "Dom, który się przebudził"
Tytuł oryginału: "Huset som vaknade"
Wydawnictwo: Mamania
Rok wydania: 2017
Liczba stron: 35
Larson jest stary. Strzela mu w stawach i wzrok ma już nie ten co kiedyś. Mieszka sam w wielkim domu"
To opowieść o staruszku, który jest bardzo samotny. Jego żona zmarła, dzieci się wyprowadziły, kot gdzieś zniknął. Został mu tylko ogromny dom wypełniony wspomnieniami. Larson nie ma jednak siły o niego dbać. Pewnego wieczoru z łóżka wyrywa go dzwonek do drzwi. To syn sąsiadów, który wyjeżdża na wakacje i prosi Larsona o opiekę nad jego kwiatkiem. Staruszek jest zbyt zaskoczony, żeby odmówić. Chłopiec szybko go opuszcza, a zdziwiony Larson zostaje z doniczką w dłoni. Z doniczką, w której wprawdzie jest ziemia, ale nie ma żadnego kwiatka. A może jednak...?


"Dom, który się przebudził" to piękna i skłaniająca do refleksji opowieść o starości i samotności. A także o tym, że w każdej chwili można zacząć swoje życie na nowo, wystarczy tylko odpowiedni do tego impuls. Tekst Martina Widmarka pięknie łączy się z ilustracjami Emilii Dziubak sprawiając, że ten picturebook można naprawdę długo oglądać, i jeszcze dłużej się nad nim zastanawiać. Bardziej podobają mi się w tej książce ilustracje utrzymane w dosyć ponurym klimacie, ale ogólnie uważam że wszystkie zasługują na docenienie.


Lektura tej książki zajmie Wam zaledwie chwilę. O zawartej w niej historii (może niezbyt nowej, nie bardzo odkrywczej, ale za to rewelacyjnie przedstawionej) będziecie pamiętać długo. Dobrze czasem oderwać się od "standardowych" powieści i sięgnąć po coś skierowanego do młodszego odbiorcy. To wcale nie znaczy, że taka książka będzie mniej wartościowa. Serdecznie polecam, a po więcej tekstów na temat picturebooków zapraszam do Luki.

Moja ocena: 5/6

Książka przeczytana w ramach WYZWANIA CZYTELNICZEGO 2019 (więcej informacji znajdziecie TUTAJ), kategoria "Picturebook"

1/24/2019 12:04:00 PM

Helen FitzGerald "Jedyne wyjście"

Helen FitzGerald "Jedyne wyjście"

Autor: Helen FitzGerald
Tytuł: "Jedyne wyjście"
Tytuł oryginału: "The Exit"
Wydawnictwo: Burda Książki
Rok wydania: 2016
Liczba stron: 339

Nie polubiłam głównej bohaterki. Catherine to 23-latka, dla której najważniejsze były imprezy, spotkania z przyjaciółmi (równie zapatrzonymi w siebie, jak ona) i zamieszczanie kolejnych selfie na facebooku. Pewna swojej urody, zmieniająca chłopaków jak rękawiczki. I z ogromnym długiem na karcie kredytowej. Może właśnie dlatego mama załatwiła jej pracę - żeby w końcu się ustatkowała, spłaciła zaległe należności i rozpoczęła normalne, dorosłe życie. Dziewczyna oczywiście nie była zachwycona perspektywą zajmowania się ludźmi w domu opieki. Uważała, że starość jest obrzydliwa. Do tego musiała szczególnie opiekować się Rose, żwawą 82-latką cierpiącą na Alzheimera. Choroba powodowała, że Rose raz po raz przeżywała traumatyczne wydarzenia z dzieciństwa. A kiedy była całkowicie przytomna, tworzyła przerażające rysunki i twierdziła, że w domu opieki dzieje się coś bardzo złego. Problem w tym, że nie mogła sobie przypomnieć, o co dokładnie chodzi. Jednego była pewna: należy unikać pokoju nr 7...


To mogła być całkiem dobra książka, gdyby tylko autorka skupiła się całkowicie na jednym z dwóch wątków. Historia nr 1 to wątek Catherine, jej trudnych relacji z matką, a także samego podejścia dziewczyny do życia. Druga opowieść to wątek Rose, jej choroby i tego, co faktycznie dzieje się w domu opieki. Czy staruszka ma rację? A może to tylko urojenia? Catherine mimo woli zostaje wciągnięta w całą sprawę i w końcu sama postanawia odkryć prawdę. Obie historie mają swoje plusy i wydaje mi się, że rozdzielone mogłyby stanowić materiał na dwie interesujące książki. Ich połączenie nie wyszło powieści na dobre, gdyż autorka raz zbytnio skupiała się na jednym, a raz na drugim. Zasygnalizowanie już na początku tajemniczych wydarzeń w pokoju nr 7 wymagało, żeby cały czas zajmować się tą historią. Tymczasem duża część książki to opowieść raczej obyczajowa, dotycząca Catherine i jej matki. I chociaż drugi wątek był cały czas obecny gdzieś w tle, z całą mocą powrócił dopiero na końcu powieści. Został rozwiązany bardzo spektakularnie, ale wydaje się, że zrobiono to za szybko, że za dużo faktów wyszło na jaw w tym samym momencie.

Czy "Jedyne wyjście" ma jakieś plusy? Tak, czytało się bardzo szybko, a autorce udało się kilka razy mnie zaskoczyć. Chociaż ogólnie wiedziałam, do czego to wszystko zmierza, i tak pod koniec lektury byłam nieco zdziwiona obrotem spraw. Nie był to jednak thriller, jakiego mogłam się spodziewać po szumnych zapowiedziach na okładce. Za dużą część stanowił tutaj wątek obyczajowy i nie do końca mi się to podobało. Poza tym główna bohaterka zupełnie nie zyskała mojej sympatii ani zainteresowania. Takie opowieści mnie nie pociągają. 
Jednak jeśli nie liczycie na rasowy thriller i ciekawi Was, co takiego działo się w domu opieki (i jak Catherine poradziła sobie z problemami), sięgnijcie po "Jedyne wyjście". To lektura w sam raz na 1-2 wieczory. Ja idę szukać lepszych (dla mnie) thrillerów.

Moja ocena: 3,5/6

Książka przeczytana w ramach mojego WYZWANIA CZYTELNICZEGO 2019. kategoria "Książka, której tytuł składa się z 13 liter"
_____________
Źródło zdjęcia: Photo by Jana Sabeth Schultz on Unsplash

1/21/2019 06:30:00 AM

Ponure Poniedziałki: Kacper Kotulak "Death metal"

Ponure Poniedziałki: Kacper Kotulak "Death metal"
Opowiadanie pochodzi ze zbioru "Pokłosie. Antologia opowiadań w hołdzie Stephenowi Kingowi" (Wydawnictwo Gmork, 2015)

Tommy był biedny. Tak bardzo, ze ledwo wiązał koniec z końcem. Jemu i jego dziewczynie ciężko było opłacić czynsz, a już na pewno mężczyzna musiał pożegnać się z marzeniami o nowej gitarze. Nie stać go było nawet na używaną i mocno przecenioną gitarę, którą widział na wystawie miejscowego lombardu. To musiał być zresztą jakiś przekręt - instrument wyglądał na porządny i niezniszczony, piękny okaz czarnego B.C. Rich Mockingbirda, wystawiony był za śmieszne pieniądze, a mimo to wciąż tkwił w lombardzie. Czasami wprawdzie znikał na kilka dni, ale zawsze pojawiał się znowu, w tym samym miejscu, tyle że z jeszcze niższą ceną. Mimo wszystko gitara przyciągała Tommy'ego jak magnes. Musiał ją mieć. 


Opowiadanie wykorzystuje znany w horrorach motyw, pojawiający się często i u Stephena Kinga: przeklęty przedmiot. Nie przypominam sobie jednak, żebym kiedyś czytała tekst, w którym feralnym przedmiotem była właśnie gitara. To mnie zaciekawiło. Całość jest krótka, ale sprawnie napisana. Zadziornie, momentami brutalnie (w końcu to horror), z elementami humoru. To wszystko sprawiło, że choć sam pomysł naprawdę nie jest niczym nowym, a w dodatku nie potrafił mnie przestraszyć, to i tak czytałam z ogromną przyjemnością. 
Cecil Boyd, na co dzień właściciel lombardu, siedział za ladą rozparty na plastikowym krześle i bawił się rewolwerem Smith&Wesson. W miejscu takim jak to broń była równie oczywistym elementem wyposażenia, co sam Cecil Boyd.
Czy opowiadanie przywodziło na myśl prozę Kinga? W pewnym sensie tak, już ze względu na fabułę. W twórczości Kinga przewija się motyw przeklętych przedmiotów oraz ludzi opętanych chęcią ich posiadania - weźmy na przykład "Christine" i złowrogi samochód obdarzony własną inteligencją czy "Sklepik z marzeniami", w którym ludzie płacili niewiarygodnie wysoką cenę za rzeczy, które musieli mieć. Również umieszczenie akcji opowiadania w USA budzi odpowiednie skojarzenia. Biorąc pod uwagę to, jak również sam sposób poprowadzenia narracji "Death metal"miał pełne prawo znaleźć się w tym zbiorze. Czy pozostałe teksty wypadają równie dobrze? Nie wszystkie, sądząc po opiniach na Lubimy Czytać. Sama nie miałam jeszcze okazji się o tym przekonać... A Wy?

Moja ocena: 4,5/6
_______________
Źródło zdjęcia: Photo by Ana Grave on Unsplash

1/17/2019 09:35:00 AM

Laurence Bergreen "Casanova. W świecie uwodziciela"

Laurence Bergreen "Casanova. W świecie uwodziciela"



Autor: Laurence Bergreen
Tytuł: "Casanova. W świecie uwodziciela"
Tytuł oryginału: "Casanova. The world of a seductive genius"
Wydawnictwo: Znak Horyzont
Rok wydania: 2017
Liczba stron: 608
Nieważne, że w Paryżu pozostawił kobietę, która niedawno urodziła jego dziecko, nieważne, że negocjował właśnie warunki ślubu z inną Wenecjanką, w tamtej chwili interesowała go tylko hrabianka.
Taki właśnie był Giacomo Casanova. Libertyn, czerpiący z życia garściami. Miłośnik pięknych kobiet, dla którego każda sytuacja była dobra, żeby ubiegać się o względy którejś z nich. Często także kilku jednocześnie... Ale co tak naprawdę o nim wiemy, poza kilkoma stereotypowymi hasłami? Jeżeli ciekawi Was postać Casanovy, jego biografia autorstwa Laurence'a Bergreen'a może być dobrym wyborem. 

Giacomo Casanova był Wenecjaninem. To piękne, pełne tajemnic miasto było doskonałym tłem dla jego podbojów miłosnych. Ale działał nie tylko w Wenecji. Dużo podróżował, a dwadzieścia lat życia spędził na wygnaniu, nie mogąc powrócić do rodzinnego miasta po tym, jak najpierw został aresztowany, a potem uciekł z więzienia w dosyć brawurowy sposób. Mieszkał w Paryżu, Rzymie, Petersburgu, a nawet w Warszawie. Wszędzie, gdzie się pojawił, wdawał się w romanse - czasami przelotne, czasem trwające nieco dłużej - nigdzie jednak nie potrafił osiedlić się na stałe. Podobnie, jak nie mógł i nie chciał być związany tylko z jedną kobietą. Może oprócz tajemniczej Henriette, która wywarła na niego ogromny wpływ i która na zawsze pozostała w jego pamięci, choć los nie pozwolił im być razem (a może właśnie dlatego). 


Laurence Bergreen opierał się w dużej mierze na pamiętnikach samego Casanovy, liczących kilkanaście tomów. Dzięki nim, a także innym tekstom źródłowym, prześledził życie tego najsłynniejszego na świecie uwodziciela od niezbyt szczęśliwego dzieciństwa, przez burzliwą młodość, aż po ostatnie, dosyć spokojne lata. Autor często cytował urywki z pamiętników, wplatając je w swoją narrację. Uważam, że był to bardzo dobry sposób na przedstawienie życia Casanovy. Ale czasami opowieść stawała się nieco chaotyczna. W jednym akapicie Casanova był na przykład we Florencji, w kolejnym historia przenosiła się do Rzymu (bez żadnych wyjaśnień, jak i dlaczego). Czasem gubiłam się w mnogości nazwisk i wydarzeń. Szczególnie łatwo było pomylić ze sobą kobiety, w końcu było ich mnóstwo. Ale to już raczej wynik mojej nieuwagi i nieodpowiedniego skupienia podczas lektury (tak to jest, kiedy chce się pomyśleć o wszystkim i robić kilka rzeczy naraz;) Zdarzało się też, że zawodziła redakcja i trafiałam na takie zdania: Przy okazji wizyty spotkał się ze swoim bratem Giovannim, artystą, nie widział od dekady, a "miał około trzydziestu lat i uczył się w Rzymie u słynnego [Antona Raphaela] Mengsa" - ponurego malarza neoklasycystycznego, uciekł z Drezna do Rzymu podczas wojny siedmioletniej. Ogólnie autorowi należy się jednak uznanie za sposób przedstawienia dziejów Casanovy oraz za solidną pracę (wystarczy spojrzeć na bibliografię). Całość czytało się naprawdę dobrze. Tym bardziej, że podczas lektury okazało się, że Casanova nie był tylko i wyłącznie uwodzicielem, a jego przygody mogą stanowić materiał do napisania kilkunastu (co najmniej!) książek. 

Kiedy będziecie czytać tę biografię, może Was zdziwić i wprawić w osłupienie kilka rzeczy. Przede wszystkim oczywiście liczne i niesamowicie kontrowersyjne romanse Casanovy, łącznie z różnymi pikantnymi szczegółami (ale czyż nie na to liczymy, sięgając po podobną lekturę?). Odbiorcę może zaskoczyć również tło obyczajowe, czyli to wszystko co działo się w Europie w XVIII wieku. Nie wszyscy uświadamiają sobie, jak powszechne były niektóre zachowania, szokujące nawet współczesnych czytelników. Jeśli czytaliście wcześniej na przykład "Niebezpieczne związki", możecie mieć pewne pojęcie o temacie;)

Po tej lekturze zostanie mi w pamięci kilka rzeczy. Przede wszystkim to, że Casanova był nie tylko uwodzicielem, ale też awanturnikiem, hazardzistą, miłośnikiem książek. Zapamiętam też Wenecję, jego rodzinne miasto. Miasto, w którym z jednej strony panowały surowe prawa (na przykład ograniczenie kontaktu z cudzoziemcami), a które jednocześnie było areną niezliczonej ilości romansów i przeróżnych występków. A wszystko to w atmosferze tajemniczości. 

Biografia Casanovy to dobry wybór dla tych, których interesuje postać Giacomo - dziś będącego synonimem uwodziciela, kiedyś goniącego za uznaniem, próbującego przyćmić swoich słynnych braci. To także odpowiednia lektura dla wszystkich zainteresowanych Europą XVIII wieku, zwłaszcza jeżeli chodzi o mentalność żyjących wtedy ludzi. Tak czy inaczej, to fascynująca książka. 

Moja ocena: 4,5/6

Książka przeczytana w ramach mojego WYZWANIA CZYTELNICZEGO 2019, kategoria "Biografia kontrowersyjnej osoby"
_____________
Źródło zdjęcia: Photo by Ingeborg Gärtner-Grein on Unsplash

1/14/2019 09:00:00 AM

Ponure Poniedziałki: Algernon Blackwood "Drugie skrzydło"

Ponure Poniedziałki: Algernon Blackwood "Drugie skrzydło"
Opowiadanie pochodzi ze zbioru "Wendigo i inne upiory" (C&T, 2006)
Zdumiewało go, że po zmierzchu zawsze ktoś zaglądał przez uchylone drzwi do jego sypialni i wycofywał się tak szybko, że nigdy nie był w stanie dostrzec twarzy.
Oczywiście ani rodzice, ani niania niespecjalnie wierzyli małemu Timowi, kiedy mówił o tych niezwykłych odwiedzinach. Na szczęście chłopiec w ogóle nie bał się tajemniczej istoty, zaglądającej do jego pokoju, a czasem przyprowadzającej ze sobą towarzystwo... Nie wyczuwał bijącego od niej zła. O co więc chodziło? Kto pojawiał się o zmierzchu w jego sypialni i obserwował, czy chłopiec już zasnął? Tim miał na ten temat pewną teorię.
- To przychodzi z Korytarza Koszmarów - stwierdził - ale nie jest koszmarem.
Wyobrażał sobie, że tajemnicza istota zamieszkuje zamknięte drugie skrzydło jego domu, do którego nikt nie wchodził. Wydawało mu się, że jest władcą snów i opiekuje się nim. Nie obawiał się jej. Dlatego, kiedy nadarzyła się okazja, żeby (oczywiście w tajemnicy przed rodzicami) odwiedzić drugie skrzydło, w ogóle się nie wahał. 


Opowiadanie zaczęło się niezwykle obiecująco. Od razu przyszedł mi na myśl klasyczny wątek potworów straszących małe dzieci. Blackwood miał jednak zupełnie inny pomysł na ten tekst. A to już nie do końca mi się spodobało. Chociaż cała koncepcja nie była zła. Podczas lektury zastanawiałam się jednak, na ile rzeczywiście mamy tu do czynienia z fantastycznymi wydarzeniami, a na ile wszystko rozgrywa się jedynie w wyobraźni chłopca. Zakończenie natomiast nieco mnie rozczarowało. Autor mógł zrezygnować ze zbędnych (moim zdaniem) objaśnień, bo jeśli wiemy za dużo, groza zaczyna się ulatniać. Może lepiej było zostawić czytelnika z kilkoma pytaniami odnośnie natury niepokojących zjawisk, które obserwował (i w których uczestniczył) Tim. Te niedociągnięcia wynagrodził mi jednak styl pisania Blackwooda sprawiający, że nawet banalna historia wciąga i przykuwa uwagę. 

Podsumowując: tekst jest dobry, ale spodziewałam się czegoś innego, a zastosowane przez autora rozwiązanie zupełnie mi nie odpowiada. To jednak nie koniec mojej przygody z twórczością Algernona Blackwooda, spodziewam się więc, że jeszcze wiele emocji przede mną.

Moja ocena: 4/6
________________________
Źródło zdjęcia: Photo by Greg Panagiotoglou on Unsplash


1/09/2019 02:26:00 PM

Marek Hłasko "Następny do raju"

Marek Hłasko "Następny do raju"


Autor: Marek Hłasko
Tytuł: "Następny do raju"
Wydawnictwo: Da Capo
Rok wydania: 1994 (pierwsze wydanie w roku 1957)
Liczba stron: 253
"Przyjechałem tutaj, żeby wozić drzewo, a nie po to, żeby bawić się w grabarza"
Lata 50., górska baza zwózki drewna. Nie dość, że warunki w bazie są tragiczne (zwłaszcza zimą), że trafiają do niej same wyrzutki, ludzie którzy nigdzie indziej nie dostaną już pracy, to jeszcze samo zajęcie jest śmiertelnie niebezpieczne. Łatwo wypaść z wąskiej, śliskiej drogi i razem z samochodem wyładowanym drewnem runąć w przepaść. Wypadki są niezwykle częste. Dlatego pracujący w bazie Warszawiak, Apostoł, Orsaczek i Dziewiątka z niecierpliwością czekają na obiecane nowe samochody. Zamiast nich zjawia się przedstawiciel partii, Zabawa, który ma pilnować, żeby praca przebiegała zgodnie z planem. Sprowadza ze sobą nie tylko dodatkowego pracownika, ale też swoją  żonę, Wandę, która desperacko pragnie wrócić do miasta i chwyta się każdego możliwego sposobu, żeby osiągnąć swój cel.
To jest właśnie baza - powiedział. - Nas czterech i ta nora. Do przedwczoraj był piąty, ale już dobija do raju. Jutro przyjedzie komisja, obejrzy tę kupę szmelcu i na pewno napisze, że kierowca poniósł śmierć z własnej winy. Tak robią za każdym razem.
Cała historia była mi już znana. A to dlatego, że wcześniej oglądałam film "Baza ludzi umarłych", będący jej ekranizacją. Do filmu przyciągnęło mnie głównie to, że reprezentował stare polskie kino (jest z 1958 roku) oraz że jego akcja rozgrywa się w Bieszczadach. Jakie było moje rozczarowanie, kiedy okazało się, że Bieszczady są tam tylko z nazwy, a wszelkie plenery (widziałam to wyraźnie, w końcu znam swoje strony) kręcono zupełnie gdzie indziej. Jak się okazało - w Kotlinie Kłodzkiej. Pomijając ten szczegół, film niesamowicie mi się spodobał i do dzisiaj jest jednym z moich ulubionych. Już nie pamiętam, czy to dzięki niemu sięgnęłam po książki Hłaski, czy też poznałam tego pisarza już wcześniej. W każdym razie moja fascynacja tym polskim autorem trwa do dziś i w końcu sięgnęłam po "Następnego do raju", literacki pierwowzór "Bazy ludzi umarłych". I naprawdę nie żałuję.

Ta powieść ma wszystko, co charakterystyczne dla twórczości Hłaski - poczucie beznadziei, tragicznych bohaterów, próbujących wyrwać się ze środowiska w którym żyją (i którym się to nie udaje) oraz kobietę, która w ogóle nie jest postacią pozytywną. Realizmu dodaje jej fakt, że sam autor pracował przez krótki czas w podobnej bazie i dzięki temu wiedział, jak przedstawić warunki życia w takim miejscu.

To wciągająca literatura. I niesamowicie przygnębiająca zarazem. Bohaterów ciężko polubić, nie są kryształowi i wcale się z tym nie kryją. Niektórzy są niesamowicie cyniczni. Inni mają jeszcze marzenia, ale dobrze wiemy, że nie uda im się ich zrealizować. Chcą odjechać z bazy, ale zupełnie nie mają do czego wracać. Nie chcą być "następnymi do raju", następnymi, których zmiażdżone przez tony drewna i stali szczątki będą zbierać koledzy... a jednak mają świadomość, że prawdopodobnie taki właśnie los ich czeka.

Najbardziej poruszającą sceną, zarówno w książce jak i w filmie, jest moment pogrzebu jednego z bohaterów. Noc, mały kościółek, trumna z ciałem i pijani koledzy nieboszczyka. I śpiew, ale nie żaden psalm ani pieśń kościelna tylko coś zupełnie nie pasującego do sytuacji... a jednocześnie pasującego doskonale.

Ciężko mi napisać coś więcej o tej powieści. Proza Hłaski jest z jednej strony niezwykle szorstka, często wręcz brutalna, a jednocześnie niezwykle poruszająca. Jeśli czytaliście już coś jego autorstwa, na pewno wiecie o co chodzi. Do tej konkretnej historii mam wyjątkowo emocjonalny stosunek. I chociaż wiem, że nie wszystkim przypadnie ona do gustu, to i tak bardzo polecam. To w końcu zupełnie inne klimaty, niż tak często opisywane teraz na blogach nowości wydawnicze, modne thrillery czy gorące romanse. Ale warto sięgnąć po coś tego autora, a następnie obejrzeć ekranizacje. Jeśli o mnie chodzi, pozostaję nieuleczalną fanką zarówno Marka Hłaski, jak i starego, polskiego kina. 

Moja ocena: 5/6 

1/07/2019 06:30:00 AM

Ponure Poniedziałki: Joe Hill "Zdjęcie"

Ponure Poniedziałki: Joe Hill "Zdjęcie"
Tekst pochodzi ze zbioru "Dziwna pogoda" (Albatros, 2018)


Czy fotografie naprawdę mają moc odbierania duszy? Czy utrwalenie kogoś na zdjęciu może sprawić, że zabierzemy mu część jego osobowości? W to wierzyły (a być może nadal wierzą) niektóre plemiona. Nam, żyjącym w tym "lepszym", nowoczesnym świecie, wydaje się to śmieszne. Ale co by było, gdyby to była prawda? Gdyby ktoś miał aparat, który ma moc odbierania fragmentów wspomnień fotografowanej osoby? Gdyby ścigał różnych ludzi i - robiąc im zdjęcia - kradł im pamięć? To wszystko wydawało się niemożliwe, a główny bohater tej noweli wyśmiałby każdego, kto myśli inaczej. Do czasu, aż spotkał swoją sąsiadkę, wyraźnie skołowaną i mającą problemy z pamięcią, która dodatkowo bredziła coś o człowieku, który ją prześladował i robił jej zdjęcia. Oczywiście nie uwierzył od razu, chociaż poczuł się bardzo nieswojo. Ale bardzo szybko sam zetknął się z tajemniczym człowiekiem, który miał tylne siedzenie samochodu zapełnione albumami z fotografiami różnych ludzi i którego aparat wyglądał jak polaroid, choć tak naprawdę wcale nim nie był.


Czytając ten tekst miałam wrażenie, że napisał go Stephen King. Często tak jest, kiedy sięgam po utwory Joe'go Hilla, tym razem jednak to uczucie było niezwykle mocne. Może dlatego, że Hill poruszył tutaj temat starości, który tak często przewija się w ostatnich dziełach Kinga? Bo jak to jest, że nagle zaczynamy tracić pamięć, tak jakby ktoś chciał zabrać nam wszystkie wspomnienia? Czy zdjęcia naprawdę przechowują w sobie kawałek duszy fotografowanej osoby? I czy zakompleksiony, niezbyt pewny siebie nastolatek może pokonać kogoś, kto wydaje się być naprawdę groźnym przeciwnikiem?

To nowela przesycona grozą, ale też nostalgią. Między innymi dzięki temu, że czas akcji to koniec lat 80. Ale nie tylko. Główny bohater za wszelką cenę chce uratować gwałtownie tracącą pamięć staruszkę, która kiedyś była jego nianią i bezgranicznie go kochała. Za to teraz sama została przez niego zapomniana, do czasu aż na jaw wyszła sprawa człowieka z polaroidem. Tekst nie przeraża, za to jego czytanie wywołuje niepokój. Podczas lektury zaczynamy się zastanawiać nie tylko nad kwestią aparatu wymazującego wspomnienia i jego właściciela, tajemniczego mężczyzny, ale też nad zjawiskiem utraty pamięci. A także (czasem celowego) zapominania o pewnych, wcześniej niezwykle dla nas ważnych, osobach. 

Nie znalazłam w "Zdjęciu" wiele grozy, za to nie zawiodłam się na klimacie całości oraz konstrukcji całej historii, opowiedzianej z perspektywy głównego bohatera. Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że wykorzystując pomysł Hilla, jego ojciec mógłby stworzyć grubą, wielowątkową powieść, świetną lekturę na ponure zimowe wieczory. Tęsknię za takimi książkami Kinga;)

Moja ocena: 4,5/6
_______________
Zródło zdjęcia: https://unsplash.com/photos/BT67irL6UfE

1/02/2019 06:30:00 AM

Anna Sulińska "Wniebowzięte. O stewardesach w PRL-u"

Anna Sulińska "Wniebowzięte. O stewardesach w PRL-u"
Autor: Anna Sulińska
Tytuł: "Wniebowzięte. O stewardesach w PRL-u"
Wydawnictwo: Czarne
Rok wydania: 2016
Liczba stron: 234

O historii lotnictwa pisze się sporo. Tematy takie, jak wspomnienia pilotów czy katastrofy lotnicze cieszą się sporym zainteresowaniem. A co z tymi, które witają pasażerów na pokładzie, podają im jedzenie, uspokajają podczas lotu i robią mnóstwo innych rzeczy, o których nawet się nie myśli? Anna Sulińska postanowiła poświęcić swój reportaż tej mniej docenianej grupie, czyli stewardesom. Skupiła się na początkach tego zawodu w Polsce i na pracy w czasach PRL-u, kiedy to zostanie stewardesą mogło się udać jedynie nielicznym, a sam zawód cieszył się dużym prestiżem. Nie było jej jednak łatwo dotrzeć do kobiet, które kiedyś tak pracowały i które chciałyby o tej pracy opowiedzieć. 

Jak wyglądały rozmowy kwalifikacyjne i jakie kandydatki brano w ogóle pod uwagę? Na pewno musiały znać co najmniej dwa języki i mieć odpowiednią prezencję. Mówiąc wprost, brzydkie i niezgrabne nie miały szans. Musiały też wykazać się opanowaniem, wiedzieć jak radzić sobie w trudnych sytuacjach, potrafić przygotować i podać ekskluzywny posiłek pasażerom na pokładzie. Nie mogły być im straszne turbulencje czy awarie samolotu. Jeśli już kandydatkom udało się pozytywnie przejść proces rekrutacji, czekało je mnóstwo ciężkiej pracy: kilkunastogodzinne zmiany, nocowanie w hotelach, nagłe zmiany grafiku. Jednocześnie dla wielu (jeśli nie dla wszystkich) praca stewardesy była niesamowitą przygodą. Możliwość spędzenia wielu godzin w powietrzu, odwiedzenia krajów, które (jeśli miałyby "zwykły" zawód) pozostałyby tylko w sferze marzeń, prestiż, a także świetna okazja do dorobienia...


Jak dorabiały stewardesy? Kobiety dobrze wiedziały, w których krajach można tanio kupić pewne towary, a w których je sprzedać. Zresztą wiadomo było, że w Polsce czasów PRL-u brakowało dosłownie wszystkiego, a na dobrach przywiezionych z zagranicy można było nieźle zarobić. Stewardesy sprowadzały też niedostępne w kraju leki czy ubranka dla dzieci. Oczywiście nie wszystko całkiem legalnie. Często wiele ryzykowały, ale równie często ryzyko naprawdę się opłacało. 

Reportaż Anny Sulińskiej porusza również wiele innych zagadnień związanych z pracą stewardesy. Autorka przedstawia w nim także pokrótce historię Polskich Linii Lotniczych LOT. Brakowało mi jedynie bardziej osobistych historii stewardes - tego, jak ich zawód wpływał na życie rodzinne lub możliwość znalezienia partnera (ta kwestia była poruszona, ale chętnie przeczytałabym więcej) oraz tego, czy i jak częste loty i długa nieobecność w domu wpływały na ich relacje z dziećmi. Z drugiej strony, czytając o tym jak trudno było dotrzeć do niektórych kobiet i jak niechętnie wypowiadały się one na pewne tematy, rozumiem że uzyskanie podobnych wypowiedzi byłoby niezwykle trudne. 

"Wniebowzięte" są z jednej strony pełne historii i statystyk, a z drugiej naszpikowane anegdotami, co sprawia, że ten reportaż bardzo dobrze się czyta. Myślę, że to dobra propozycja zarówno dla osób zainteresowanych szeroko pojętym lotnictwem, dla tych szukających informacji o życiu w PRL-u, jak również dla osób pragnących poznać opowieści niezwykłych kobiet. Polecam. 

Moja ocena: 4,5/6
_______________
Źródło zdjęcia: https://unsplash.com/photos/M0AWNxnLaMw
Copyright © 2016 Miros de carti. Blog o książkach , Blogger