Autor: Robert R. McCammon
Tytuł: "Widmo"
Tytuł oryginału: "The night boat"
Wydawnictwo: Amber
Rok wydania: 1995
Liczba stron: 223
" - Przecież oni nie żyją... - przekonywał się. - NIE ŻYJĄ!Echo rozniosło te słowa po doku. Słowa dziwne, straszne.I nieprawdziwe."
Mężczyzna nurkujący u wybrzeży Coquiny, małej karaibskiej wysepki, odkrywa wrak statku podwodnego i wydobywa go na powierzchnię. Łódź pochodzi z czasów II wojny światowej,ale wydaje się być w doskonałym stanie. Wkrótce okazuje się, że załoga U-Boota nadal znajduje się na pokładzie. I w dalszym ciągu stanowi zagrożenie...
Nawiedzone okręty to znany motyw. Tutaj jednak mamy do czynienia z jego małą modyfikacją: U-Bootem widmo i zombie-załogą na pokładzie. Dorzućmy do tego szczyptę voodoo, "klasyczną" konstrukcję samej historii (wszystko zgodnie z regułami horroru), dokładne opisy poszczególnych scen i otrzymamy dobry materiał na film. Mam wrażenie, że powieść McCammona całkiem nieźle sprawdziłaby się na srebrnym ekranie.
Gustowna okładka, według mnie znacznie lepsza niż ta w polskim wydaniu |
Nie przeszkadzała mi przewidywalność tej powieści, wręcz przeciwnie: czytając najpierw o zatonięciu statku, później o jego "niespodziewanym" wynurzeniu się, następnie widząc oczami wyobraźni dramatyczną scenę, w której U-Boot taranuje samotnego rybaka w łódce, dobrze się bawiłam (Bo wiedziałam, że to tylko fikcja. A fabuła była rodem z kinowych horrorów z lat 80., co uznałam za urocze) Kiedy jeszcze pojawił się groźny kaznodzieja (voodoo, ale zawsze), wieszczący zagładę, jeśli wyspiarze nie pozbędą się łodzi, nie mogłam przestać się uśmiechać.
Niestety, drugą połowę powieści czytało mi się już gorzej. Może po prostu poczułam się zmęczona tym schematem i dziwnym sposobem narracji ("Zanim Cheyne zdążył odezwać się, dziewczyna stanęła przed nim tak blisko, aż musiał cofnąć się"). Nie ukrywam też, że kiedy jeszcze nie wiedziałam dokładnie kto (lub co) czai się w U-Boocie, książka była o wiele ciekawsza. Potem z łodzi podwodnej wyskoczyli zombie-naziści, czytelnik mógł poznać ich całą historię i atmosfera tajemniczości zniknęła. Ale przyznaję, że cały pomysł ma w sobie coś przerażającego. Autorowi należy się również plus za finał powieści, w którym nie oszczędza swoich bohaterów. Nie wszystkich czeka cukierkowy happy-end.
Mam wrażenie, że od "Widma" do "Łabędziego śpiewu" Robert McCammon przebył długą drogę. I znacznie poprawił swój styl (wprawdzie nie czytałam tej drugiej powieści ale podejrzewam, że zachwyty nad nią są chociaż w pewnej mierze uzasadnione). Mimo wszystko, "Widmo" może spodobać się miłośnikom horroru, którzy chcą poczuć klimat produkcji grozy powstałych w latach 80. (książkę wydano po raz pierwszy w 1980 roku).
Jest w tej historii coś strasznego (i nie piszę tylko o strasznej - chwilami - konstrukcji zdań). Są tez dobrze znane fanom gatunku motywy i konwencje. Wszystko razem chwilami wywołuje uśmiech politowania. A chwilami sprawia, że z zapałem śledzimy akcję powieści. Chociaż i tak domyślamy się, co będzie dalej.
Moja ocena: 3,5/6
Książka przeczytana w ramach wyzwania "Klasyka horroru"
Stworzyłam nową wersję strony "O mnie" i... tym akcentem kończę zmiany i porządki na blogu. Przynajmniej na razie;)
________________
Źródła zdjęć:
1. http://lubimyczytac.pl/ksiazka/62724/widmo
2. http://www.pinterest.com/pin/102808803967268370/