Autor: Dean Koontz
Tytuł: "Apokalipsa"
Tytuł oryginału: "The Taking"
Wydawnictwo: Albatros
Rok wydania: 2006
Liczba stron: 352
"Wyobraźnia ludzka to prawdopodobnie coś najbardziej elastycznego we wszechświecie, zdolnego objąć miliony planów i marzeń, przez wieki budujących współczesną cywilizację, żywić niekończące się wątpliwości, towarzyszące każdemu ludzkiemu przedsięwzięciu, oraz tworzyć zastępy upiorów, dręczących każde ludzkie serca."
Pewnej nocy budzą cię odgłosy ulewy. Wstajesz i wyglądasz przez okno. Stwierdzasz, że ten deszcz jest dziwny - skrzy się srebrno i wydaje się świecić. Wychodzisz na zewnątrz i czujesz, że woda lejąca się z nieba ma bardzo nietypowy zapach. Zaczynasz się niepokoić. Ale w końcu to tylko deszcz... nie może być początkiem apokalipsy, prawda?
Zaczęło się świetnie. Sceny, w których główna bohaterka, Molly, przygląda się ulewie, kiedy jej mąż budzi się z krzykiem z koszmarnego snu i kiedy wspólnie odkrywają, że ziemię opanowują przybysze z kosmosu, były naprawdę bardzo dobre. Działały na wyobraźnię. Pomysł z upiornie jarzącym się deszczem uznałam wręcz za genialny. Niestety później, aż do zakończenia - które było w miarę sensowne - działy się straszne rzeczy (w złym znaczeniu tego słowa).
Dean Koontz wykorzystał swoje stare, sprawdzone schematy: zakochana para, niezwykle inteligentne psy... Sięgnął też do wielu motywów znanych z innych horrorów. I nie byłoby w tym nic złego, gdyby zwyczajnie nie przedobrzył.
Kiedy pojawia się UFO, na ziemi zaczynają dziać się dziwne rzeczy. Nagle wyrastają krwiożercze, ohydne rośliny, zmarli powracają jako coś w rodzaju zombie, mordercy wydostają się z więzień (bo wśród ludzi panuje chaos), główną bohaterkę straszą ożywiona lalka i jakby nawiedzony dom... Za dużo tego wszystkiego! Fabuła staje się nudna, rozwleczona i traci sens. W pewnym stopniu ratuje ją na szczęście zakończenie. Cieszy mnie to, bo już myślałam, że nie poznam przyczyny inwazji UFO.
Książka nie należy do najlepszych powieści Deana Koontza. Ale trzy momenty zasługują na uwagę, ze względu na znakomitą konstrukcję i mroczny klimat:
- początek, kiedy bohaterowie jeszcze nie wiedzą, co się dzieje i obserwują dziwny deszcz oraz urywające się relacje telewizyjne;
- scena przybycia obcych na międzynarodową stację kosmiczną. Creepy;
- przerażające odbicia w lustrze.
Podsumowując: dobry pomysł i kilka świetnie skonstruowanych scen to zdecydowanie za mało, żeby stworzyć horror godny uwagi. Jeśli chodzi o tematykę apokaliptyczną, niełatwo jest przebić Stephena Kinga i "Bastion" - nic więc dziwnego, że i wizja Koontza nie wzbudziła mojego szczególnego uznania. Może, gdyby autor ograniczył liczbę "straszaków" i pozbył się kilku niepotrzebnych wątków (ojciec Molly i jej trudne dzieciństwo) powstałaby bardziej spójna opowieść i moglibyśmy przeczytać całkiem przyzwoity horror.
A tak... pozostaje nadzieja, że moje następne spotkanie z tym autorem będzie bardziej udane.
Moja ocena: 3,5/6
Książkę przeczytałam w ramach wyzwania "Modern terror"