Autor: Dmitry Glukhovsky
Tytuł: "Metro 2035"
Tytuł oryginału:
Wydawnictwo: Insignis
Rok wydania: 2015
Liczba stron: 546
Długo na to czekałam. Na kolejną część cyklu, na powrót do moskiewskiego metra, na następne spotkanie z Artemem. Teraz, po lekturze, nie zastanawiam się czy było warto - oczywiście, że tak. Nie mam jednak pojęcia, czy zakończenie historii Artema w ogóle mi się podobało.
Dla niezorientowanych w temacie - opisywana dzisiaj przeze mnie powieść to kontynuacja książek "Metro 2033" i "Metro 2034", głównego cyklu z uniwersum stworzonego przez Glukhovsky'ego. Mamy tu do czynienia z Ziemią po wojnie atomowej. Nieliczni, którym udało się przeżyć, zamieszkali w potężnym schronie jakim stało się moskiewskie metro. Jakie zagrożenia, oprócz promieniowania, czekają na ludzi na powierzchni? Czy w innych miejscach świata przeżył ktoś jeszcze? Sięgnijcie po powieści z uniwersum "Metro 2033", a się dowiecie.
A teraz do rzeczy. W tej części powracamy do Artema. Od historii z czarnymi minęły dwa lata. Artem powrócił na rodzinny WOGN. Zamiast jednak żyć spokojnie, hodować grzyby i cieszyć się życiem rodzinnym, mężczyzna codziennie wychodzi na powierzchnię, taszcząc ze sobą ciężką radiostację i antenę. Jest bowiem przekonany, że - podczas ostatecznej rozprawy z czarnymi - udało mu się usłyszeć sygnał radiowy nadawany z innej części świata. Wierzy, że komuś jeszcze, w innych miastach, w innych krajach, udało się przeżyć. Chociaż wszyscy wyśmiewają ten pomysł. On jednak się nie poddaje, chce usłyszeć ten sygnał jeszcze raz. Wydaje się ogarnięty obsesją. I wtedy na WOGN przybywa Homer, który chce spisać historię Artema i czarnych. Okazuje się, że samozwańczy kronikarz metra słyszał o radiotelegrafiście, któremu udało się złapać sygnał z miasta położonego daleko od Moskwy. Artem chwyta się tej szansy - w końcu pojawił się ktoś, kto może udowodnić jego szaloną teorię - i tak obaj wyruszają z WOGN-u na Teatralną, gdzie podobno ten radiotelegrafista przebywa. Znów mamy więc podróż przez metro... jednak na tym się nie skończy.
Jak wspomniałam wcześniej, nie wiem co mam myśleć o tej części trylogii. Początkowo czytało mi się ciężko, w ogóle nie czułam klimatu moskiewskiego metra, a sam Artem zwyczajnie mnie irytował. Miałam już dosyć jego wypowiedzi o usłyszanym kiedyś sygnale, o tym że są inni ocaleni, o tym że gdzieś tam można wyjść na powierzchnię i normalnie żyć. Mniej więcej w połowie książki zaczęło się jednak robić ciekawiej. Akcja częściowo przeniosła się na powierzchnię i okazało się, że.... nie, tego nie mogę zdradzić.
Zakończenie jest bardzo dobre, ale naprawdę mam względem niego mieszane uczucia. Podczas czytania powieści miałam wrażenie, że autor stopniowo i konsekwentnie niszczy to, co stworzył w poprzednich dwóch tomach. Z jednej strony, w ogóle się tego nie spodziewałam i nie podoba mi się to: gdzie klimat metra, podróże przez ciemne tunele w których czai się tajemnicze zło? Z drugiej, to rozwiązanie jest bardziej przyziemne, ale i bardziej prawdopodobne. Wcześniej zagrożenie w metrze oraz na powierzchni stanowili nie tylko ludzie, ale też mutanty, tajemniczy czarni czy ciemne tunele (oznaczone na mapce metra jako "zagrożenie psychiczne"). Teraz został tylko człowiek. Który, jak się okazuje, jest zdolny do rzeczy naprawdę strasznych. Jakby nie wystarczyło zniszczenie znanego do tej pory świata za pomocą bomb atomowych...
Naprawdę szkoda, że w świetle opowiedzianej w "Metrze 2035" historii dwie poprzednie części zmieniły swoje znaczenie. Chociaż to zakończenie trylogii jest prawdziwsze i chyba bardziej uczciwe wobec czytelnika. Chyba, że ktoś oczekiwał kolejnej fantastycznej opowieści o dzielnych ludziach przemierzających metro i walczących z tymi złymi. Takiej trochę bajki. Ktoś taki, jak ja. Bo ja lubię bajki, nawet te, które nie zawsze dobrze się kończą.
"Kiedy powstała kwestia, z czego żyć pod ziemią, otworzyli hermetyczne grodzie, roztrącili zalegające na zewnątrz ciała i wrócili na swój targ po róże i tulipany; te zdążyły zwiędnąć, ale do zielnika nadawały się doskonale. I mieszkańcy Ryżskiej długo jeszcze handlowali zasuszonymi kwiatami. Kwiaty były uszkodzone przez pleśń i promieniowanie, ale ludzie i tak je brali: w metrze trudno o coś lepszego. Przecież wciąż musieli kochać i smucić się; a jak to robić bez kwiatów?"
Czy to nie brzmi trochę jak bajka?
Moja ocena: naprawdę nie wiem... pozostawiam tę część bez oceny.
_________________
Zródła zdjęć: http://lubimyczytac.pl/ksiazka/179793/metro-2035