Autor: Simon Beckett
Tytuł: "Chemia śmierci"
Tytuł oryginału: "The Chemistry of Death"
Wydawnictwo: Amber
Rok wydania: 2006
Liczba stron: 246
"Byłem kiedyś innym człowiekiem. Byłem Davidem Hunterem, który zgłębił chemię śmierci, widział produkt końcowy niezliczonych przypadków gwałtu i przemocy, wypadków naturalnych i mieszanych. Który na co dzień widywał pozbawione skalpów czaszki i szczycił się wiedzą, której istnienia wielu nawet nie podejrzewało. To, co działo się z ludzkim ciałem po śmierci, nie było dla mnie żadną tajemnicą"
Kariera Davida Huntera, jednego z najlepszych antropologów sądowych w Anglii, została przerwana przez pewne tragiczne wydarzenia. Po wszystkim Hunter podjął się pracy lekarza rodzinnego w małej, położonej na uboczu miejscowości Manham. Liczył na spokój i na to, że być może z czasem odzyska wewnętrzną równowagę. Wydawało się, że trafił w odpowiednie miejsce. Do czasu, kiedy w pobliżu odkryto brutalnie okaleczone zwłoki młodej kobiety. Jak się szybko okazało, to nie było ostatnie takie znalezisko...
Po lekturze mam tylko jedno pytanie: dlaczego sięgnęłam po powieść Becketta dopiero teraz? Trzeba było to zrobić o wiele szybciej.
Główny bohater z trudną przeszłością, klaustrofobiczna atmosfera małego miasteczka, seryjny morderca czający się gdzieś wśród przerażonych mieszkańców i opisy ludzkich zwłok w różnych stadiach rozkładu. No nie mówcie, że Was to nie zachęca;)
"Większość seryjnych morderców schwytano dzięki szczęściu albo dzięki temu, że popełnili rażący błąd [...] Gdy w końcu wpadają, pierwszą reakcją ich znajomych i sąsiadów jest zawsze niedowierzanie. Dopiero patrząc wstecz, ich bliscy stwierdzają, że ten wyszczerbiony, ząbkowany nóż zawsze tam był, tylko po prostu go nie widzieli"
Bardzo podoba mi się sposób narracji, jakim posługuje się Simon Beckett. Wszystko pisane jest z perspektywy głównego bohatera, a styl autora sprawia, że z zapartym tchem czytałam nawet o tak prozaicznej rzeczy, jak wizyta Huntera w pobliskiej szkole. Po prostu nie nudziłam się podczas lektury i nie miałam ochoty odkładać książki na bliżej nieokreślony czas i zajmować się czymś innym.
Znalezienie odpowiedzi na pytanie "Kto jest mordercą?" nie było szczególnie łatwe, ale też i nie było niemożliwe. Chociaż w pewnym momencie podejrzewałam dosłownie wszystkich, łącznie z charyzmatycznym starszym pastorem i lekarzem, który poruszał się na wózku. No cóż, nie byłabym dobrym detektywem;) Za to ostatecznie częściowo udało mi się odgadnąć, kto był sprawcą.
Podobał mi się również opis małego Manham i jego mieszkańców - sama pochodzę z niewielkiej miejscowości i wiem, jak potrafią się zachowywać mieszkający tam ludzie. Jednocześnie odczuwam masochistyczną przyjemność z czytania o tragicznych zdarzeniach rozgrywających się w takich właśnie miejscach. Może dlatego tak lubię Kinga i jego opowiadania...
Jeszcze jeden plus dla autora - za zakończenie. Takie typowe dla horrorów i thrillerów, mile widziane przeze mnie również w książkach. Chociaż chyba na ekranie wypada to trochę lepiej.
Mogę się "przyczepić" tylko do dwóch rzeczy. Beckett bardzo lubi stosować sformułowania w stylu: "W dniach, które nadeszły potem, popołudnie to miało kojarzyć mi się z ostatnim przebłyskiem błękitu przed nadciągającą burzą" mające na celu podkreślenie mrocznej atmosfery i nadciągającej katastrofy. Jedno czy dwa takie zdania są w porządku, ale kiedy pojawia się ich więcej... mogą już raczej śmieszyć. Ale chyba nie powinnam zwracać na to uwagi, w końcu sama piszę podobnie...
Drugi zarzut dotyczy źle skonstruowanych zdań, które znalazły się w tekście. Na szczęście nie było ich dużo.
Mogę z radością napisać, że trafiłam na naprawdę dobrą książkę. Kolejna część już czeka na półce.
A tymczasem... polecam!
Moja ocena: 5/6
______________________Źródła zdjęć:
1. http://lubimyczytac.pl/ksiazka/29755/chemia-smierci
2. http://www.pinterest.com/pin/383720830722461395/