Nudziliście się kiedyś podczas ćwiczeń na siłowni lub w domu? Próbowaliście zająć czymś swój umysł, wymyślając w tym czasie różne dziwne historie? Właśnie z takiej nudy i z nienawiści do tego rodzaju wysiłku fizycznego wziął się pomysł na to opowiadanie.
Richard Sifkitz to niespełna czterdziestoletni mężczyzna, który ma drobny problem ze zdrowiem - nadwagę i podwyższony cholesterol. Za namową lekarza postanawia o siebie zadbać. Kupuje rower stacjonarny, który umieszcza w piwnicy i rozpoczyna regularne ćwiczenia. Na ścianie na wprost roweru maluje obraz przedstawiający drogę, a obok wiesza mapę, na której zaznacza swoją "trasę".
Początkowo wszystko jest normalne. Jednak Richardowi zaczyna się wydawać, że w czasie ćwiczeń naprawdę przenosi się na leśną drogę. Dodatkowo obraz na ścianie się zmienia - pojawiają się nowe szczegóły, a słońce zachodzi coraz bardziej. Aż w końcu...
"Przekonywał sam siebie, że wrażenie, iż ktoś za nim jedzie, jest złudzeniem. Przez krótki okres nawet w to wierzył, choć w gruncie rzeczy wiedział, że to nieprawda."
Na początku w opowiadaniu niewiele się dzieje. Później, kiedy przejażdżki na rowerze stacjonarnym przestają być zwykłymi ćwiczeniami, napięcie wzrasta - i bardzo dobrze.
Momenty, w których Richard maluje, mogą trochę przypominać te z "Ręki mistrza" (takie mam skojarzenie, ale przyznaję, że powinnam odświeżyć sobie lekturę tej powieści). Czyżby natchnienie zawsze miało pochodzić z jakiegoś tajemniczego źródła i być czymś w rodzaju transu? A może chodzi o to, że zarówno opowiadanie, jak i powieść, powstały mniej więcej w tym samym czasie?
Zakończenie trochę mnie zaskoczyło i rozczarowało. Jak napisał sam autor, jest ono "niezupełnie takie, jakiego się wszyscy spodziewają". Ale czy tego rodzaju opowiadania zawsze muszą się kończyć krwawą masakrą? Uważam, że nie. Chociaż... trochę szkoda.
Moja ocena: 4,5/6
_____________________Źródło zdjęcia: unsplash.com
O tak, nie ma nic nudniejszego niż pedałowanie na rowerze stacjonarnym. Zawsze mam wtedy coś do czytania, bo inaczej nie zrobiłabym nawet kilometra. Czuję, że to opowiadanie powinnam przeczytać właśnie podczas takiej aktywności.
OdpowiedzUsuńWow, King jest mistrzem, bo nawet z pozoru tak mało istotne zajęcie jak ćwiczenia na stacjonarnym rowerze, potrafi odpowiednio ubarwić i groźnie przedstawić. Ciekawe!
OdpowiedzUsuńTytuł zapiszę i poszukam przy najbliższej sposobności w bibliotece.
A ja od dłuższego czasu jestem w separacji z Kingiem :) Jakoś potrzebuje oddechu od jego twórczości, bo zaczynała mnie nieco drażnić swoim gawędziarskim stylem. W tym temacie wolę już Mastertona, który jest o wiele bardziej oszczędny w słowach.
OdpowiedzUsuńNie mam w zwyczaju się nudzić, nawet jak pedałuję na rowerku stacjonarnym, ale gratuluję bohaterowi opowiadania zdolności przenoszenia się do innej rzeczywistości :-)
OdpowiedzUsuńLepiej zaopatrzyć się w rower miejski i jeździć na świeżym powietrzu...
OdpowiedzUsuń