Autor: Shirley Jackson
Tytuł: "Nawiedzony"
Tytuł oryginału: "The Haunting of Hill House"
Rok wydania: 2000
Wydawnictwo: Zysk i S-ka
Liczba stron: 231
Pomiędzy drewnem a kamieniami Domu na Wzgórzu zalegała głucha cisza, a to, co po nim chodziło, chodziło samotnie
Do Domu na Wzgórzu, który cieszył się sławą nawiedzonego miejsca, na zaproszenie doktora Montague przybyła trójka gości: cicha Eleanor, przebojowa Theodora oraz pewny siebie Luke. Kobiety miały już wcześniej do czynienia z paranormalnymi zjawiskami. Luke natomiast był przyszłym spadkobiercą Domu na Wzgórzu. Ta grupa miała spędzić lato w posiadłości i przy okazji zbadać, czy naprawdę w niej straszy. A jeśli tak - jaka jest natura i przyczyna tych zjawisk.
Coś tu pewno wyskakuje nagle na ludzi w ciemnych korytarzach i śmieje się im w twarz
Dom na Wzgórzu już od początku wywiera na przybyłych niegościnne i wręcz odpychające wrażenie. Drzwi nieustannie same się zamykają, bardzo łatwo się zgubić wśród licznych korytarzy i pomieszczeń, a na dodatek osoby mające zajmować się posiadłością - państwo Dudley - wyglądają i zachowują się jak żywcem wyjęci z opowieści grozy. Na początek pan Dudley nie chce wpuścić Eleanor i Theo na teren domu, uparcie odmawiając otworzenia bramy i radząc, aby jak najszybciej stamtąd wyjechały. Pózniej nie jest lepiej - pani Dudley mechanicznie odpowiada na wszelkie pytania, powtarzając te same (jakby dobrze wyuczone) kwestie i dodając jedynie, że w nocy nikt nie usłyszy krzyków gości, gdyż dom położony jest na odludziu, a ona sama z mężem nocują w pobliskiej wiosce. Wszystko zapowiada się niesamowicie interesująco. Tylko czekać na pierwsze paranormalne zjawiska i na grozę, która ogarnie czytelnika...
...albo i nie. Muszę przyznać, że trochę zawiodłam się na tej lekturze. Podobnie jak Pyza, która o swoich wrażeniach napisała TUTAJ. Nawiedzony dom na wzgórzu był swego czasu jednym z moich ulubionych motywów w horrorach i wciąż mam do niego sentyment. Dlatego sam pomysł bardzo mi się spodobał. Nie mam też nic do zarzucenia kreacji bohaterów (Eleanor z czasem zaczęła mnie bardzo denerwować, nie wątpię jednak że był to celowy zabieg autorki) oraz pięknemu stylowi Shirley Jackson. Tylko... cały czas czekałam na coś naprawdę przerażającego. I choć otrzymałam kilka tego rodzaju scen (zwłaszcza napisy na ścianach oraz nierozwiązaną zagadkę - kogo Eleanor trzymała w nocy za rękę?), to spodziewałam się ich w o wiele większej ilości. Kiedy czytałam "Nawiedzonego" w takich samych okolicznościach, jak na pierwszym zdjęciu z tego postu (na fotografii akurat inna książka, ale wiecie o co chodzi - noc, tylko światło lampki, ja i horror) przyznaję, że miałam ciarki. Natomiast ogólnie oczekiwałam od tej lektury o wiele więcej. Może była dla mnie zbyt subtelna? Z drugiej strony, krew i flaki też niespecjalnie mnie straszą, raczej obrzydzają.
Powieść jest jak najbardziej godna polecenia i miłośnicy klasycznego horroru powinni ją poznać. Jednak przyznaję, że sama odczuwam po tej lekturze niedosyt. Niby wszystko było na miejscu: pomysł, bohaterowie, klimat... A jednak chyba bardziej obawiałam się pani Dudley niż samego domu, który z jednymi gośćmi niebezpiecznie sobie igrał, a innych uparcie ignorował...
Czy macie podobne odczucia po lekturze?
Moja ocena: 4/6
Książka przeczytana w ramach wyzwania "Klasyka horroru 2"
_______________________________
Zródła zdjęć:
1. Moje
2. Photo by Jessie Renée on Unsplash
Pani Dudley jest arcyciekawą postacią na tle innych, moim zdaniem. Chyba najbardziej też groźną w tym rytuale powtarzanych stale tych samych czynności, które mają ją chyba uchronić przed działaniem Domu na Wzgórzu (?). Powiem Ci, że po lekturze "The Turn of the Screw" Jamesa nieco bardziej doceniłam "Nawiedzonego", ale jesteśmy nim z podobnych powodów, jak sama piszesz, rozczarowane. Myślę, że ta powieść lepiej by wyszła, gdyby jej nie czytać jako horroru -- może jako powieść psychologiczną?
OdpowiedzUsuń